Bob Dylan- Infidels (1983)

 

Jak wiemy lata 80-te to był czas, gdy prawie wszyscy z muzycznych bohaterów poprzednich dekad, "sprzedali się". Większość popadła w tandetne syntezatory i bezduszny rytm perkusji, często zalatujący disco, nawet ci najwięksi tacy jak Paul McCartney, The Rolling Stones, Genesis, Rod Stewart, czy David Bowie. Raczej nie szło to w parze z sukcesami artystycznymi, ale zdarzały się zdecydowane wyjątki. Definitywnie jednym z nich jest "Infidels" Boba Dylana, według mnie jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza ze wszystkich albumów lat 80- tych.  Mimo, że po raz pierwszy u Dylana słychać w takiej mierze tą "ejtisowość" i płyta pewnie miała być tylko przyjemna, nie przeszkadza to zupełnie. Album jest przebojowy, bezpretensjonalny i po prostu fantastycznie się go słucha. Jest to również powrót do świeckich tekstów, po "chrześcijańskiej trylogii", choć zdarzają się tu jeszcze religijne słowa.

Zaczynamy jedną z moich ulubionych piosenek "Jokerman". Uwielbiam ją, nie jest ani trochę banalna, zdecydowanie ma urok, trudno nie poczuć się przy niej dobrze, a po przesłuchaniu ciężko jej nie śpiewać.

Znowu mamy tu współpracę z Markiem Knopflerem i oprócz świetnych partii gitarowych, jest odpowiedzialny za produkcję. Oprócz niego gra tu na tym instrumencie również inny wybitny muzyk, Mick Taylor, były członek The Rolling Stones.

Drugi utwór wolne "Sweetheart Like You" jest również bardzo udany. Podobny do niego "Licence To Kill" wypada równie dobrze jak nie trochę lepiej.

Zresztą każdy utwór tu jest super przebojowy i wpadający w ucho: rockowe "Neighborhood Bully", bluesowe "Man Of Peace", politycznie nacechowane "Union Sundown", ballada "I And I", czy straszliwie chwytliwe "Don't Fall Apart On Me Tonight".

Co mam powiedzieć "Infidels" to naprawdę fantastyczne dzieło, dowód na to że w latach osiemdziesiątych też można stworzyć wybitny dzieło.



Komentarze