Bob Dylan-Time Out Of Mind (1997)

 

Słyszę pierwsze dźwięki "Love Sick". Znowu wraca do mnie to samo wspomnienie. Pierwszy dzień mojego nowego życia. Pewien deszczowy poranek, kiedy poznałem ukochaną osobę. Wtedy jeszcze nie było tego co później, jednakże unosiło się w powietrzu coś czego nie potrafię wytłumaczyć. Może dlatego opisywanie tego albumu będzie dla mnie trudne. Jest to bowiem jedna z najważniejszych dla mnie płyt. Wciąż przypominam sobie tą tajemniczość, która idealnie współgrała z muzyką.

"Love Sick" to bardzo smutny otwieracz. Bob Dylan znów ukazuje nam swój świat. Robił to już wiele razy. Teraz jednak pokazuje co innego. Smutne, pulsujące akordy organów mogą przygnębiać... Ale tego nie robią. Wytwarzają ciekawą atmosferę, dzięki której smutek jest ciągle smutkiem, ale przynajmniej łatwiej jest nam go przeżyć. "I'm sick of love, I wish I'd never met you"- mocne słowa, czasem były dla mnie bardzo aktualne, ale potem już nie.

I kończy się utwór, ale tak naprawdę ta podróż nadal trwa w utworze "Dirt Road Blues". Może on wydawać się wesoły, szczególnie przy poprzedniku. Jednak nadal w tym rock and rollu jest coś tajemniczego. Mamy w głowie artystę, o którym zapomniał świat na kilkadziesiąt lat, choć tworzył świetne dzieła. Teraz postanowił stworzyć dzieło, które zbija z nóg. I znowu ten poranek, ten poranek...

"Standing In A Doorway" to chyba moja ulubiona piosenka Boba Dylana. Ta ballada jest absolutnie niesamowita. Smutek, ale jednocześnie spokój wręcz wylewają się z tej piosenki. To utwór o miłości, ale o miłości trudnej i bez wzajemności, jednak sama muzyka brzmi jakby artysta zwyczajnie przekazywał swoje pozytywne emocje kochance. Podsumowując piosenka brzmi jak jednocześnie oskarżenie, ale przyznanie, że podmiot liryczny nadal tę osobę kocha.

Mamy tu sporo bluesa. Najlepszego bluesa jaki istnieje. Producent Daniel Lanois wykonał przewspaniałą robotę. To chyba najlepiej brzmiący album jaki znam. Właśnie w tych bluesowych kawałkach słychać to najlepiej. Takie "Million Miles", "'Till I Fell In Love With You", "Cold Irons Bound", "Can't Wait", czy ostatnie "Highlands"... Melodie niby mają podobne, ale atmosfera, ta świetna atmosfera robi, że utwory są różnorodne i nie przypominają niczego innego.

Jest również bardziej piosenkowe "Tryin' To Get To Heaven". Ten utwór oprócz wspaniałego klimatu unoszącego się nad każdą piosenką ma również świetną melodię.

A słynne "Not Dark Yet"? Przecież to arcydzieło. Wielkie na mnie wrażenie zawsze robiła linijka "It's Not Dark Yet, but it's getting there". Bob Dylan był ciężko chory i musiał dużo rozmyślać o śmierci.

I choć większość utworów jest bardzo pesymistycznych i miłość ukazana w tych tekstach jest wręcz tragiczna, to mamy tu kontrast  w postaci "Make You Feel My Love". Jest to delikatna piosenka z zupełnie innymi słowami niż reszta. Podmiot liryczny wyraża w nim swoją gotowość na pomoc ukochanej. Jest to naprawdę piękne.

Bardzo nietypowy jest ostatni utwór. Muzycznie jest to typowy dwunastotaktowy blues, ale jaki! Trwa on szesnaście minut i ten tekst... Ma intrygujące momenty, możliwe że kolejne odniesienia do śmierci "Well my heart's in the Highlands", ale w środku nagle dostajemy historię zamawiania posiłku w Bostońskiej knajpie. Kto zrozumie geniusz tego artysty? Utwór może początkowo odstraszać swoją budową, ale ja czym jestem starszy, tym bardziej lubię ten dziwaczny wolny utwór. Może on naprawdę intrygować, szczególnie pod koniec. Potem utwór zaczyna się ściszać, słychać głównie organy, a potem już nic. Otwierasz oczy i budzisz się w pokoju, choć obraz tamtego poranka, jest wciąż obecny. Po przebudzeniu, orientujemy się znów, że to już inny świat.

"Time Out Of Mind" to nie najlepszy album "dinozaurowego- rocka", bo to wcale nie jest to taki gatunek, choć oczywiście Bob już dawno przestał być modny. To album, gdzie jest Dylan jest artystą, tak jak w latach 60-tych, choć oczywiście innym artystą. On niczego nie kopiuje, choć nie jest to oczywiście najbardziej odkrywcze dzieło jakie powstało, ale nie o to mu chodzi. Artysta pokazuje nam swój świat. Mój ulubiony album Boba Dylana po "Blonde On Blonde".



Komentarze