Bob Dylan- Shot Of Love (1981)

 

"Shot Of Love" jest ostatnią częścią "chrześcijańskiej trylogii", choć z wszystkich części najwięcej tu świeckich tekstów. Muzycznie niestety jest z trójki, oczywiście według mnie, najsłabszy. W ogóle w chwili wydania było to jego najmniej ekscytujące wydawnictwo. Nadal jest to Dylan, nie jest to gniot, album ma zdecydowanie dobre melodie. Jednak sporym minusem wydawnictwa jest naprawdę, naprawdę kiepska produkcja. Nie pomagają żeńskie chórki, które czasami wydają się zupełnie improwizowane. W tamtym czasie głos Boba zaczął się mocno starzeć, choć było to słyszalne już na trzech poprzednich wydawnictwach. Nadal brzmi w miarę przekonywująco, choć nie tak ostatnio. Te cechy będą jeszcze bardziej słyszalne na późniejszych płytach.

Produkcja, produkcją, ale melodie są całkiem dobre. Do najwyższych punktów zaliczają się: fortepianowa ballada "Lenny Bruce", popowe "Watered Down Love", melodyjne "In The Summertime", wzbogacone świetnym riffem "Trouble", a zwłaszcza "Every Grain Of Sand". Ten ostatni to jedyny fragment płyty, który jest dzisiaj pamiętany. Nie ma zresztą się co dziwić, to naprawdę przepiękna, choć prosta, ballada.

Zresztą nie ma tu gniotów, po prostu czasami trudno usłyszeć ładne melodie, przez kiepskie wykonania, które przyciągają naszą uwagę. Z tego powodu album "Shot Of Love" jest trudny do oceny. Na pewno jest to udana płyta, po prostu porównując jego poprzednie dzieła, wypada raczej blado, aczkolwiek fajnie jest czasami jej posłuchać.



Komentarze