Bob Dylan- Tempest (2012)

 

Po trzyletniej przerwie Dylan znowu podarował nam kolejny równy album. Nie jest on bardzo różny od poprzednich jego albumów z XXI wieku, jednak kolejny raz Dylan daje nam album, który jest spójny i ma świetne melodie. Nie mówiąc, że znowu brzmienie jest bardzo dobre.

Otwierająca piosenka "Duquesne Whistle" to wesoły jazzik. Bardzo dobrze wprowadza w pozytywny humor. Godny zauważenia jest też ciekawy wstęp, tak jakby muzycy się rozgrzewali, ale dźwięk dochodził, z innego pomieszczenia. Bardzo fajny efekt.

Mamy tu ponownie trochę bluesa, w postaci "Narrow Way" i "Early Roman Kings". Ten drugi został wydany jako pierwszy singiel (nota bene drugim był "Duquesne Whistle") i jest bardzo w stylu poprzedniej autorskiej płyty "Together Through Life", głównie przez akordeon. Uwielbiam jak Dylan gra bluesa, więc i te utwory polubiłem, szczególnie "Narrow Way".

Tym razem jest tu więcej utworów, które trudniej zakfalifikować do odpowiednich gatunków i dobrze, bo inaczej mogłoby to zacząć męczyć. Świetna ballada "Soon After Midnight" ma naprawdę wspaniałą melodię i nie mówiąc o tym, że dźwięk jest naprawdę wspaniały.

Dość zaskakującym utworem jest "Pay In Blood", bo jest on w stylu... The Rolling Stones. Jest to jeden z moich ulubionych zespołów, więc nie byłem ani trochę rozczarowany. Piosenka ma naprawdę świetny riff.

"Scarlet Town" to kolejny z moich faworytów. Melodia jest naprawdę wspaniała, nie wspominając o tekście, bo to przecież Dylan, więc to oczywiste.

Ciekawe jest również "Tin Angel". Dylan opowiada w niej intrygującą historię trójkąta miłosnego, przy akompaniamencie jednostajnego motywu gitary akustycznej i kontrabasu. Mimo, że utwór trwa aż dziewięć minut i może nudzić, ale zwykle słucha mi się go bardzo dobrze. Równie dobry jest hołd dla Johna Lennona "Roll On John". Kolejny raz melodia jest bardzo dobra, a o refrenie trudno zapomnieć.

Pisałem jak na razie tylko o tym co mi się na albumie podoba. Teraz mogę troszkę ponarzekać. Niezbyt wiele, bo to naprawdę świetny album. Muszę przyznać jednak, że wracam do niego niezbyt często, bo jest on dla mnie zbyt długi (trwa on 68 minut) i poszczególne piosenki są też dla mnie może odrobinę za długie. Sprawia to, że nie zawsze mam ochotę na powrót do "Tempest". Jest też na tym albumie jeden utwór, który mnie zwyczajnie irytuje. Jest to utwór tytułowy. Trwa on prawie piętnaście minut, jak dla mnie zdecydowanie za długo. Jest on oparty na bardzo monotonnym motywie, który się w ogóle nie zmienia przez całą piosenka, a sama melodia jest najsłabsza z całego albumu. Jednak jest tu naprawdę masa innych dobrych piosenek i ostatecznie uznaję album za jak najbardziej udany.



Komentarze