Bob Dylan- Saved (1980)

 

Album "Saved" jest często wymiany wśród najsłabszych dokonań Boba. Sam tak na początku uważałem, ale po wielu przesłuchaniach muszę przyznać, że to naprawdę niedoceniany album. Nie jest to może "Highway 61 Revisited", ale wciąż przyjemnie go posłuchać.

Płyta bardzo różni się od wygładzonego "Slow Train Coming", brzmi raczej jak kontynuacja albumu "Street Legal" z 1978. Tekstowo to jednak dalsza część chrześcijańskiego poprzednika. Gdy na początku nie lubiłem tego albumu, wydawało mi się, że jest to pierwszy album z serii "tych złych"  dzieł artysty. Rzeczywiście czuć tu miejscami zapowiedzi mniej udanych albumów, ale jest dużo lepszy od paru, o których jeszcze napiszę, Lepsza jest tu produkcja, melodie i po prostu przyjemniej go słuchać.

Zaczynamy piosenką "A Satisfied Mind". Mimo, że to cover i to dość krótki wypada całkiem udanie. Następna w kolejce jest piosenka tytułowa. Jest to bardzo prosta dynamiczna piosenka, o bluesowym posmaku. Ona również jest bardzo udana.

Jednak moja ulubiona piosenka to "Covenant Woman", piękna miłosna ballada. W wokalu Boba słychać pełne zaangażowanie, trudno się nie zgodzić, że wierzy w to co śpiewa. W podobnym stylu jest  "What Can I Do For You". Najlepszą częścią jest instrumentalny koniec, ale cały utwór jest naprawdę dobry, pomimo patosu wywołanego przez podniosłe chórki gospel.

Tak naprawdę pomimo braku prawdziwych złotych strzałów, nie ma tu żadnego gniota. Mamy tu jeszcze: szybsze "Solid Rock", ładną fortepianową balladę "Pressing On", "In The Garden", "Saving Grace" i bluesowe "Are You Ready".

"Saved" to nie arcydzieło. Brakuje tu naprawdę dobrych utworów, a parę piosenek można by było skrócić, jednak to mało istotne, bo to naprawdę udana płyta. Bob śpiewa tu świetnie, same piosenki wypadają przyjemnie. Bardzo, bardzo niedocenione.



Komentarze