Bob Dylan- Empire Burlesque (1985)

 

Bob Dylan ma na koncie prawie 40 albumów studyjnych, co już jest imponujące, a dodając tego jeszcze koncertówki i różne bootlegi to możemy stwierdzić, że ten artysta naprawdę jest bardzo płodny muzycznie. Również są to albumy w większości bardzo udane, a pare z nich to absolutne arcydzieła. Niestety dobra passa musi się kiedyś skończyć. Takim albumem dla Boba Dylana było "Empire Burlesque" jeden z niewielu kiepskich płyt tego artysty. Choć nazwałbym go raczej przeciętnym. Jednym z jego najważniejszych problemów jest to, że jest strasznie nierówny. Mamy tu (no raczej w mniejszości, ale jednak) naprawdę dobre utwory, a potem dostajemy utwory żenująco słabe, szczególnie jak na takiego artystę jak Bob Dylan. Mamy tu podobnie słabą realizację, co na przedostatnim albumie "Shot Of Love", ale tu jeszcze mamy tandetne syntezatory i ogólnie to chyba najbardziej "ejtisowy" album Dylana, co na poprzednim albumie robiło robotę, ale tutaj nie wychodzi. Część utworów wychodzi zwyczajnie kiczowato.

Jednak nie nazwę albumu "słabym" choćby z powodu, że jest tu arcydzieło i jedna z moich ulubionych piosenek. Jest to "Emotionally Yours", przepiękna ballada miłosna. Mimo swojej prostoty za każdym razem mnie zachwyca swoim subtelnym pięknem, choć wolę wersję alternatywną, pochodząca z sesji do poprzedniego albumu. Mamy jeszcze kilka innych bardzo dobrych: super chwytliwe i w przeciwieństwie do innych utworów dobrze wyprodukowane "Tight Connection To Your Heart (Has Anybody Seen My Love)" i powrót do akustycznego grania w postaci "Dark Eyes". Jeszcze jednym świetnym utworem jest "When The Night Comes Falling From The Sky". Wiem jest to jeden z najbardziej hejtowanych utworów barda. Po części rozumiem czemu, jest to utwór disco, ale słuchanie tego utworu jest dla mnie grzeszną przyjemnością.

Reszta (może oprócz jeszcze naiwnego, ale wciąż pozytywnego "I'll Remember You) zwyczajnie się broni. Od drugiego utworu "Seeing Real You At Last" mocno kuje w uszy słaba produkcja, szczególnie w porównaniu z wypolerowaną pierwszą piosenką. Dalej nie jest lepiej, mamy: sztampowe rockowe "Clean Cut Kid", tandetne "Never Gonna Be The Same Again", dziwaczne "Something's Burning, Baby", a "Trust Yourself" to już straszny wypełniacz,  banalny, który kompletnie nie wprowadza nic nowego. Słabo nie tylko jak na Dylana.

"Empire Burlesque" zdecydowanie nie jest udanym albumem. Przede wszystkim jest strasznie nie równy, po arcydziełach, dostajemy piosenki żenująco słabe. Na szczęście oprócz tego albumu Dylan ma na koncie tylko jedno takie "dzieło".



Komentarze