The Doors- L.A. Woman (1971)

 

"L.A. Woman" to niestety ostatni album The Doors w oryginalnym składzie. Po śmierci Jima Morrisona, pozostali członkowie zespołu wydali jeszcze dwie płyty, lecz mało kto je słyszał, częściowo z powodu ich wyjątkowo niskiego poziomu artystycznego. Część fanów uznaje właśnie ten album za ostatni. Potem jeszcze Ray Manzarek, Robbie Krieger i John Densmore wydali ich muzyczne tło do mówionej poezji Jima Morrisona pod tytułem "An American Prayer", jednak nie do końca jest to prawdziwa płyta The Doors.

Brzmienie "L.A. Woman" to po części kontynuacja poprzedniego krążka- "Morrison Hotel", ale nie do końca. Na pewno podobieństwem jest ważna rola bluesa. Muzycznie jest nawet trochę lepiej niż poprzednio. Być może jest to ich najlepszy album po debiucie. Głos Jima Morrisona pod koniec życia był bardzo przepity, co jednak całkiem pasuje do muzyki tu zawartej.

Od pierwszego utworu mamy tu wysoki poziom. "The Changeling", bo o nim mowa jest dość nietypowy dla zespołu, bo posiada trochę funkowy rytm. Również w bardziej bluesowym obliczu, grupa odnajduję się świetnie. "Been Down So Long", Cars Hiss By My Window" i "Crawling King Snake" to świetny tego przykład. Również "L.A. Woman" i "The WASP (Texas Radio And The Big Beat), które raczej nie możemy zaliczyć do typowego bluesa, mają pewne cechy tego stylu i są znakomite.

Tak jak poprzednio mamy tu dwie ballady i są to jedne z najlepszych piosenek zespołu. Mowa tu o "Love Her Madly", "Hyacinth House". Coś wspaniałego... Pewnym zaskoczeniem jest "L'America", będący powrotem do psychodelii- brzmi ona jak piosenka z okresu "Waiting Fot The Sun". Jednak utwór tu nawet pasuje i ma naprawdę dobry klimat. Jednak możliwe, że najlepszą piosenką z całego albumu jest "Riders On The Storm". Mimo, że trwa ponad 7 minut, nie nudzi ani na chwilę. Ma wręcz znakomite partie jazzowego pianina. Klimat tego utworu jest nie do opisania. Chyba lepiej przesłuchać. Ta piosenka Cię nie zawiedzie.

Na koniec działalności The Doors dało nam fantastyczną kolekcję piosenek. Wspaniałe zakończenie kariery. Nie ma tu słabego punktu, a najwyższe są naprawdę, naprawdę dobre. Szkoda, że to już koniec.

PS: Zamierzam zrecenzować "The Other Voices", "Full Circle" i "An American Prayer", ale raczej nie w pierwszej kolejności. Ostatniego jeszcze nie słyszałem, a dwie pierwsze, łagodnie mówiąc, nie są najlepsze, więc potrzebuje trochę czasu, a wcześniej chcę napisać o naprawdę wartościowej muzyce, jak np. Bob Dylan, czy The Rolling Stones.



Komentarze