Bob Dylan- New Morning (1970)

 

Można by powiedzieć, że album "New Morning" kontynuuje stylistykę obraną na "John Wesley Harding", choć bardziej poprawne jest stwierdzenie, że są tu podobne emocje, co na trzech poprzednich krążkach. Wciąż dominuje tu szczęście i porzucenie ambicji jego płyt do "Blonde On Blonde" włącznie. Muzycznie jest jednak troszkę inaczej, choć nie jest to stylistyka bardzo odległa od poprzedniego "Self Portrait". Jest tu sporo pianina, przez co część materiału trochę przypomina mi dzieło Neila Younga "After The Gold Rush", które było wydane w tym samym roku. Klimat albumu jest trochę dalszy typowego country, a bliżej mu po prostu do wyluzowanej muzyki amerykańskiej. Jednak nadal dominują tu pozytywne emocje, co przypomina mi poprzednie "wesołe" krążki artysty. Głos Dylana znowu jest bardziej szorstki, choć już na poprzednim long playu, było słychać pewną zmianę.

Tak jak i w przypadku ostatnich albumów Boba "New Morning" to świetna płyta. Pierwsze, gitarowe "If Not For You" bardzo dobrze wprowadza w dobry nastrój, choć przyznam że bardziej go lubię w wersji George Harrisona z płyty "All Things Must Pass". Następne piosenki są utworami opartymi na fortepianie. Świetne są "Days Of Locusts" i "Time Passes Slowly". Oba mają bardzo fajny, wyluzowany klimat. Bardzo dziwny utwór to utrzymany w stylistyce jazzowej "If Dogs Run Free", jest "wzbogacony" denerwującymi wokalizami piosenkarki Maerethy Stewart. Nie uważam eksperymentu za udany, efekt miał być pewnie przyjemny i bezpretensjonalny, ale wyszło bardzo kiepsko.

Na szczęście na stronie b, Dylan serwuje nam jeszcze parę świetnych kawałków. Jednym z nich jest zdecydowanie "Sign On The Window". To piękna fortepianowa ballada, być może mój ulubiony fragment płyty. Przyjemnie wypadają również: piosenka tytułowa, słynne z "Big Lebowskiego" "The Man In Me", gospelowe "Three Angels" i końcowa ascetyczna,  fortepianowa miniaturka "Father Of Night".

Album "New Morning" jest bardzo fajny, żeby się zrelaksować i nie jest to głupia rozrywka. Nie jest to może najspójniejsze dzieło barda, "If Dogs Run Free" to gniot, "One More Weekend" pomimo bluesowej stylistyki, za którą bardzo przepadam, wypada również miałko, jednak płyta jako całość jest zdecydowanie udana.



Komentarze