Bob Dylan- Blonde On Blonde (1966)


Trudno mi pisać o tym albumie. Trudno, bo cokolwiek bym nie napisał to i tak zabrzmi to zupełnie nijako. Przyznam na wstępie, że album "Blonde On Blonde" jest najlepszym albumem jaki słyszałem. Co mogę powiedzieć o piosenkach oprócz tego, że każda jest arcydziełem? Album jest bardzo związany ze mną. Kiedy słucham go, myślę o sobie z przeszłości. Po raz pierwszy przesłuchałem go na wyjeździe, może nie stał się z automatu moją ulubioną płytą, ale szybko stał się ulubioną płytą Dylana. Teraz trudno mi słuchać albumu nie myśląc o przeszłości.

Płyta jest uznawana za trzecią część nieformalnej trylogii elektrycznej, co sugeruje, że płyta nie będzie tak zaskukująca jak "Bringing It All Back Home" i "Highway 61 Revisited". To jednak nie prawda. Każda część jest trochę inna. Tutaj dźwięk mamy niepowtarzalny i nie słyszałem nigdy niczego podobnego i pewnie nigdy nie usłyszę. To tylko podkreśla wyjątkowość tego dzieła.

Same piosenki? Część to "zwykły" blues. Panie i panowie to najlepszy blues jaki powstał. Trudno nie poczuć dreszczyku podczas słuchania sola harmonijki w "Pledging My Time". Świetna partia tego instrumentu jest również w "Obviously Five Believers". Bardzo działa na mnie również "Leopard- Skin Pill- Box Hat". Dobrze do niego pasuje stwierdzenie Ala Koopera, że album ma "brzmienie czwartej nad ranem". Również wolny blues "Temporary Like Achilles" wypada znakomicie. Pewnym zaskoczeniem, natomiast bardzo pozytywnym, jest "Rainy Day Women #12 & 35". Jest on, oprócz pewnego pierwiastka bluesa, w stylu komediowym. Piosenka pokazuje, że Dylan będzie nas zaskakiwać.

Mamy tu piosenki zupełnie nie- bluesowe. "Visions Of Johanna" jest folkowym arcydziełem. Kiedy Dylan śpiewa dzieję się coś niesamowitego. Trudno się nie wzruszyć przy pięknym "Just Like Woman". Bardzo niedocenioną piosenką jest parodia "Norwegian Wood" Beatlesów- "Fourth Time Around". A "I Want You"? To jedna z najlepszych piosenek, które kiedykolwiek słyszałem.

Niepotrafię powiedzieć jak świetny jest ten album. Jak już mówiłem to moja ulubiona płyta wszechczasów. To co Dylan robi na tym albumie jest nie do opisania. Stworzył dzieło, które nie jest dokumentem jakiś czasów, stworzył płytę, która ciągle jest aktualna. Przyznam, że mam do albumu sentyment i trudno mi jest go słuchać bez wzruszenia.



Komentarze