The Beatles- The Beatles (1968)

 

Na tym albumie po raz pierwszy słychać w takim stopniu rozpad Beatlesów. Utwory często były nagrywane oddzielnie przez poszczególnych członków zespołu. Sam materiał był tworzony w kiepskiej atmosferze. Coraz większy kontrast widać między piosenkami Johna i Paula. Niektórzy podają jako wadę, że materiał do krótkich zdecydowanie nie należy- trwa aż 93 minuty, mieści się na dwóch płytach. Wiele jest piosenek, w różnych stylach, takich jak: hard rock, folk, ska, country, blues, wodewil,  a nawet awangarda.

Jednak najciekawsze jest to, że album mimo wszystko nie jest niespójny, czy nierówny. Mimo, że smutne jest to, że Beatlesi kłócili się podczas tworzenia tego albumu, to jednak faktem jest, że stworzyli naprawdę świetną muzykę. Oczywiście mało możliwe byłoby, żeby każda piosenka była idealna. Jednak tu słabe punkty  są zdecydowanie w mniejszości. Należą do nich: nieudany, ale na szczęście krótki "Wild Honey Pie", lepszy, ale raczej banalny "The Continuing Story Of Bungolow Bill" i awangardowy, ośmiominutowy "Revolution 9".

Cała reszta to wspaniałe piosenki. Nie ma tu już magiczności dwóch, trzech poprzednich albumów, ale mamy tu nowe, ciekawe emocje. Część utworów to wyjątkowo ciężki rock: pełny autocytatów, świetnie zaaranżowany "Glass Onion", "I'm So Tired", rock and rollowe "Birthday", nomen omen bluesowe "Yer Blues", prawie proto- punkowe "Everybody's Got Something To Hide Exept Me And My Monkey", "Savoy Truffle", czy najostrzejsze, niemal heavy metalowe "Helter Skelter".

Jako kontrast mamy też spokojniejsze, oszczędniejsze w środkach przekazu utwory: świetne "Dear Prudence", fortepianowe "Martha My Dear", ascetyczne "Blackbird", śmieszne "Rocky Raccoon", jedne z moich faworytów, piękne "I Will", "Julia", "Mother Nature's Son", czy gospelowe, napisane przez George'a "Long, Long, Long".

Są jednak pewne zaskoczenia: pastisz Beach Boysów "Back In USSR", wzbogacony rytmem ska, jakby wyjętym z wesołego miasteczka "Ob-La- Di, Ob- La- Da", złożony z różnych części "Happiness Is A Warm Gun", zabawny "Piggies", countrowy, napisany i zaśpiewany przez Ringa "Don't Pass Me By", bluesowy (choć już nie tak ostre "Yer Blues") "Why Don't We Do It In The Road", pozytywnie dziwaczny, oparty na pianinie "Sexy Sadie", wodewilowy "Honey Pie", czy hollywoodzki "Good Night".

Wielki eklektyzm białego albumu, nie jest jego wadą, tylko zaletą. "The Beatles" to kolejna bardzo udana płyta zespołu. Jest tu pełno stylów muzycznych, ale słychać że chłopcy mają to wszystko pod kontrolą. Album jest bardzo spójny. Po "Blonde On Blonde" to ten właśnie wybieram jako moje ulubione wydawnictwo dwupłytowe.



Komentarze