The Beatles- Abbey Road (1969)

Podczas nagrywania białego albumu z 1968, w zespole zaczął się rozłam. Członkowie zespołu przestali odczuwać radość z wzajemnego grania (choć album "The Beatles" wyszedł jak najlepiej). W 1969 zaczęli następny projekt, wtedy nazwany Get Back. Był on nagrywany bez produkcji George'a Martina, który jedynie przyglądał się ich pracy. Nowa płyta miała w założeniu być powrotem do rock and rollowych korzeni. Praca jednak zupełnie im nie szła. Nie poprawiał też tego fakt, że ciągle byli nagrywani, w ramach kolejnego filmu. Gdy jednak Beatlesi wiedzieli, że to koniec zespołu, zdecydowali się odłożyć projekt Get Back i zająć się swoim ostatnim albumem. Płyta, nad którą pracowali wcześniej, potem zatytułowana "Let It Be", została wydana później, kiedy zespół już nie istniał. Nowy projekt "Abbey Road" był już wyprodukowany przez George'a Martina. Podejście do pracy było zupełnie inne. Mimo, że album powstawał już w znacznie lepszych warunkach, niedługo po nagraniu "Abbey Road" John Lennon, odszedł z zespołu, co było jego definitywnym końcem. Wieść ta jednak była ukryta przed mediami, żeby nie zaszkodzić popularności płyty. Świat dowiedział się o tym parę miesięcy później. Można w takim razie z czystym sumieniem powiedzieć, że "Abbey Road" to ostatni album The Beatles.

Choć gdy płyta została wydana, otrzymywała mieszane recenzje, dzisiaj jest już uznana za absolutną klasykę. Album jest na prawie każdej liście rockowych albumów wszechczasów na najwyższych miejscach. Sama okładka jest ikoniczna, często widnieje na koszulkach. Wstyd nie znać słynnego Abbey Road.

Mój odbiór nie jest mniej entuzjastyczny. Jest to muzyka w idealnym stylu. Na albumie słychać wiele nowych rzecz, takich jak syntezator (który nota bene był odkryty już parę lat wcześniej, jednak tutaj jest użyty na dużo większą skalę). Sama budowa albumu jest bardzo nietypowa. Na stronie b, oprócz dwóch pierwszych piosenek znajduję się 9- utworowa suita, złożona głównie z krótkich części. Pomimo tego, album nie jest eksperymentalny, jak płyty Revolver, czy Sgt. Pepper. Tu jest skupienie się tylko na muzyce, a nie na poszerzaniu jej granic. Daje to świetny efekt.

Same piosenki wypadają wspaniale. Już otwieracz "Come Together" zachwyca świetnym riffem i lekko bluesowymi zwrotkami z bardziej hard rockowymi refrenami. George Harrison w swoim hicie "Something" także nie zostawia nas z niedosytem. To piękna ballada. Również jego druga piosenka na samym początku strony b "Here Comes The Sun" prezentuje się bardzo dobrze. Jest to jeden z najbardziej znanych piosenek zespołu. Trudno się dziwić, w końcu mamy tu połączenie pozytywnego klimatu, wesołych smyczków i ładnej gitary akustycznej. Aż chce się żyć.

Na stronie a mamy jeszcze: wodewilowe "Maxwell Silver Hammer", Presleyowe, wspaniałe "Oh Darling", optymistyczne, śpiewane i napisane przez Ringo Starra "Octopus's Garden" i chyba najlepsze z nich wszystkich "I Want You (She's So Heavy)". Ten ostatni to siedminutowy kolos. Niektóre jego części są naprawdę ciężkie. Choć na początku ten utwór może się nie podobać, warto dać mu szansę.

Oprócz "Here Comes The Sun" na stronie b mamy jeszcze jeden utwór nie należący do suity. Jest nim "Because". Wypada on bardzo dobrze i szczególnie świetne są skomplikowane harmonie wokale. Sama suita jest wielkim dziełem. Zaczyna się od "You Never Give Me Your Money". Ona sama ma wiele części, od ballady, do świetnego rocka. Oczywiście jako całość piosenka zapiera dech. Przechodzi ona w spokojne "Sun King". Przypomina mi piosenkę "Albatross" zespołu Fleetwood Mac. "Sun King" pomaga nam w ochłonięciu po poprzednim ciosie, oczywiście w pozytywnym sensie.

Potem mamy serię krótkich utworów. One również mimo, że może po oddzieleniu od reszty nie wypadają aż tak dobrze, to jako części suity sprawdzają się znakomicie. Mowa tu o "Mean Mr Mustard", "Polythane Pam", "She Came In Through The Bathroom Widow", "Golden Slumbers" i "Carry That Weight". W tym ostatnim, po dość prostej melodii, piosenka urywa się i pojawia się powtórzenie motywu z "You Never Give Me Your Money". Potem jest powrót do pierwotnego utworu. Po chwili jednak przechodzi w "The End". Co za piosenka! Każdy Beatles gra tu swoją solówkę (tak nawet Ringo na bębach). Na końcu jednak piosenka staję się spokojniejsza i wydaję się, że to koniec... A wtedy wchodzi gitara akustyczna i wokal McCartneya. To ostatnia, króciótka piosenka "Her Majesty". Jak już powiedziałem- jako całość, suita to wielkie dzieło.

Beatlesi na końcu swojej kariery spięli się, żeby ostatni album był jak najlepszy. I udało się. "Abbey Road" to arcydzieło. Jest to skrzynia pełna  różnych emocji. Beatlesi mogli dalej gwiazdożyć, jak podczas nagrywania Let It Be i ciągnąć, każdy w swoją stronę, ale oni się wzięli do pracy i nagrali coś co podsumowało ich twórczość. To łabędzi śpiew Beatlesów- tak skończył działalność najlepszy i najważniejszy zepół wszechczasów.




Komentarze